Na dzień 8 grudnia

„Królowo, Pani słoneczna,
Po smokach stąpasz bezpieczna,
W odmętach gwiazd w zawierusze,
Niepokalana, Ty wieczna.”
[ Wyspiański – „Legion” ]

Niepokalana!
Bym był z bluźnierców największym – stanąćbym musiał oślepły w zaklęciu tego wyrazu – choćby jak Lucyfer, gdy poraziła go światłość wzywana!
Niepokalana!
Czaru tego uwznioślającej mocy nie wymknie się nikt z żyjących. Imię samo blask niesie i blask snuje po nocach duszy. A postać tej, raz jeden dziejom ludzkości zjawionej Dziewicy i Matki? Brak wyrazu, by ją wyrazić.
Białej bieli przenajświętszy cud. Jasnych blasków niewymowne tchnienie.
Jakgdyby wszystka promienność, którą szafowały rozrzutnie anioły i gwiazdy ześrodkowała się i zwarła jaśniejącym olśnień cudem w tym nieziemskim jawie i zeń zalękło – drżąca jak gdyby na skrzydeł dłoni niesiona, w potokach świetlanych wszystko ogarniającej aureoli – poczęła spływać przecicho, kojnie – tuląca ku płaczącym dolinom naszej doli człowieczej – naszej dziejowej nocy.
O niedostępny ludzkiej stopie szczycie pozagwiezdnych śnieżeń. O umiłowanie i ukochanie Najświętszego z Świętych – Jehowy – grozą Nocy się przyodziewającego.
W mieniącym się nieogarnieniu rosnących w bezdna gwiezdnych nieb rozślniewań srebrno – mgławicowych poświat, w trójkolnie śniącym omgleniu tęczących się przecicho odblasków miesiąca – idzie ku nam wołanie odniebne, wołanie zniewalające słodyczą bezgwałtownej przemocy, wołanie wołające imieniem wszystkiego co czyste, co białe, co z aniołami porównane, wołanie jak gdyby rozgłośnie szumiących skrzydeł wieczności, wzywających przemożnie w swych ramion sny przeczyste.
Niepokalana – Wieczna!
Czyż nie jest tak jak gdyby biały sen się snuł po naszych snach od tej postaci – bezgłośnym szczęścia okrzykiem i białym dosytem?
Biały sen! –
Ach! Jak ten wyraz krzepi.
Biały sen!
Sen bez krwi, sen bez nawoływań chutnych, sen bez tego, co poniża tak niemęsko. Sen ku mocy, Sen władnących ciałem przekrólewsko marzeń. Sen, jakim go śnią od wieków aniołów światy.
Niepokalana!
Cóż równie wielkiego mogło się rozwielmożnić tak władczo w piersi Polaka nad postać tej Niebianki Królewskiej?
„Od tych imion mi wara” – woła Konrad mickiewiczowski w „Dziadach” bluźniercom Najświętszej Panienki. „Ziści nam, spusti nam” – rozbrzmiewa przez całe tysiąclecie naszych dziejów bohaterski śpiew pancernych piersi zwycięskich. „Panno święta co Jasnej bronisz Częstochowy” – wołają codziennie tysiące tysięcy.
Niepokalana – Wieczna!
O biały mój śnie!
Biały śnie mej duszy, mych młodocianych lat tęsknoty. Gdzieżeś ty uleciał, gdzież zapodziały się niedotykanych stóp twych stąpania snujące się marzeniem ożywczym a sycącym po domowisku mej rozgorzałej wyobraźni.
Biały śnie mej nieskalaności, biały śnie czystości mojej, której strzęp ostatni nie chcę za nic i nikomu oddać, nie chcę dać wyrwać sobie choćby i pohańbiony był odmętem tego, co kala plamą westalkę.
W modlitewnym opamiętaniu wzywam kształty Twe na nowo przed me teranem życiem oczy. Stań się zjawą w mych snach. Stań się kształtem w nieopanowanej jeszcze krwi przelewach. Stań się wcieleniem w walczącym z sobą pożądaniem.
Bądź tą postacią, której dotykając nie zaznam co to skalanie, którą miłując nie wiem co upodlenie, której służąc urastam w męskość i siłę.

Człowiek urasta wraz z biegunami, ku którym się pnie. Im wyższy jest przeciwbiegun, na którego działanie się nastawia, tym wyższego stopnia polarność rodzi się w duszy, tym większa fala uczuć dobywa się z jej potencjału, tym większa doskonałość, która mu się dostaje w udziale.
Cały sekret osobistego rozwoju własnej, wielkiej osobowości w jednostce, polega na doborze przeciwbiegunów, to jest postaci i osobników, których wpływ dotyka, jakby zapładniającym prądem osobistego „ja”, powodując w nim większe lub mniejsze napięcie, większe lub mniejsze obudzenie własnej jaźni, względnie mniejszą lub większą świadomość własnej karykatury jaźniowej, większy lub mniejszy niesmak, albo rozdźwięk spoczywającego na osiągniętych laurach lub uwiądach jednostkowego „ja”.
Przeciwbiegun ten – rzecz oczywista – musi być reałem, inaczej napięcie idzie w próżnię, musi być rzeczywistością jakąś, rzeczywistą postacią – choćby naocznie niewidzialną. Na tym właśnie polega tajemnica powodzenia względnie niepowodzenia tak zwanych wielkich marzycieli. Józef Egipski był marzycielem. „Idzie marzyciel” – mówili do siebie jego bracia, uradziwszy uprzednio aby go zgładzić. Ale biegun jego marzeń był reałem, nie marzeniem płonnym. I dlatego wyszedł wielki. Marzycielem był i starosta liwski Tadeusz Grabianka, „Król Nowego Izraela”. Lecz marzenia jego były płonne, biegun jego był bezreałem. I dlatego skończył fiaskiem.
Biada własnemu „ja”, jeżeli biegnie ku biegunowi, który jest li tylko „rajską dziedziną ułudy”. Ale stokroć więcej biada własnemu „ja”, jeżeli biegnie ku biegunowi, który przedstawia destrukcyjną siłę zła.
„Świętym na ziemi, kto umiał zawrzeć przyjaźń ze świętymi”. I odwrotnie.
A już najgorzej, jeżeli przeciwbiegun, ku któremu się niesie własne „ja”, okazuje się uosobionym złem działającym z za świata. Jeżeli jego biegunem staje się demon i świat demonizmu. Od takich napięć rodzi się piekło w duszy. „Ja” – Baphomet, „ja” – Mefisto, „ja” – Lucyfer czy Masssynisa: trudno o większe napięcie destrukcyjne, o większe piekła opętania.
Przejrzę w dniu Niepokalanej galerię swych przeciwbiegunów? Przeciwbiegunów „nie z tego świata”. Wiodących napięciami swymi aż w zaświaty.
Czyj wpływ na moje „ja” był dotychczas w poszczególnych okresach mego życia najsilniejszy? Jakiej wolty muszę dokonać, by osobowość moja doszła do zenitu swych możliwości? Jakiego bieguna się imać? Z jaką postacią zawiązać napięcie przyjaźni?

Pan mnie stworzył, swe arcydzieło, jako początek swej mocy, od dawna, od wieków jestem stworzona, od początku, nim ziemia powstała. Przed oceanem istnieć zaczęłam, przed źródłami pełnymi wody; zanim góry zostały założone, przed pagórkami zaczęłam istnieć; nim ziemię i pola uczynił – początek pyłu na ziemi. Gdy niebo umacniał, z Nim byłam, gdy kreślił sklepienie nad bezmiarem wód, gdy w górze utwierdzał obłoki, gdy źródła wielkiej otchłani umacniał, gdy morzu stawiał granice, by wody z brzegów nie wyszły, gdy kreślił fundamenty pod ziemię. Ja byłam przy Nim mistrzynią, rozkoszą Jego dzień po dniu, cały czas igrając przed Nim, igrając na okręgu ziemi, znajdując radość przy synach ludzkich. Więc teraz, synowie, słuchajcie mnie, zczęśliwi, co dróg moich strzegą. Przyjmijcie naukę i stańcie się mądrzy, pouczeń mych nie odrzucajcie! Błogosławiony ten, kto mnie słucha, kto co dzień u drzwi moich czeka, by czuwać u progu mej bramy, bo kto mnie znajdzie, ten znajdzie życie i uzyska łaskę u Pana.
Ks. Przysłów, 8; 22 – 35

1 responses to “Na dzień 8 grudnia

Dodaj odpowiedź do NOE Anuluj pisanie odpowiedzi